Międzywodzie 2002

 

" Wakacyjne spotkanie z Chrystusem "

Jak co roku tak i tym razem wybrałam się na obóz do Międzywodzia. Z uśmiechem na twarzy przyszłam na zbiórkę przed kościołem w Łodzi, gdzie  oczekiwała już  liczna grupa młodzieży  oraz odprowadzających ich bliskich. Po krótkiej modlitwie wyruszyliśmy całą grupą - pod opieką brata Franciszka - na Dworzec Fabryczny. Czule pożegnani przez swoich rodziców, usadowiliśmy się w kilku przedziałach pociągu, który miał nas zawieźć do Warszawy. Nawet się nie spostrzegliśmy, a już rodzice zostali daleko na peronie, a my rozpoczęliśmy rozmyślania o czekającym nas trzytygodniowym pobycie na obozie.

W Warszawie z niecierpliwością oczekiwaliśmy autokarów z Cegłowa i Mińska Mazowieckiego, którymi miała przyjechać najliczniejsza  grupa uczestników obozu.  Gdy wszyscy obozowicze - z różnych, bardzo odległych  parafii  - dotarli już na miejsce zbiórki na Dworcu Wschodnim w Warszawie   wyruszyliśmy całą grupą do pociągu i tym sposobem następnego dnia znaleźliśmy się w Międzyzdrojach, skąd mieliśmy pojechać do upragnionego Międzywodzia.

Na miejscu, po przydzieleniu namiotów, rozpoczęło się gorączkowe rozpakowywanie bagaży i wtedy okazało się kto, czego nie wziął. Jednak nie było osoby, która nie wzięła śpiwora, najbardziej niezbędnej rzeczy na obozie pod namiotami, gdzie spaliśmy na tzw. "kanadyjkach". Ogólnie rzecz biorąc nikt nie narzekał na warunki. Codziennie rano ok. godz.745 kapłan Grzegorz rozpoczynał swą słynną pobudkę. Polegała ona na dzwonieniu dzwonkami kościelnymi przy każdym namiocie oraz na śpiewaniu przez mikrofon. Dodatkową atrakcją w tym roku było ściąganie śpiochów z kanadyjek. Sama nawet raz wylądowałam na ziemi, ale za drugim razem w porę udało mi się tego uniknąć. Dodam jeszcze, że oprócz śpiewania przez mikrofon kapłan Grzegorz mówił różne cytaty, a następnie po Mszy Świętej, (która rozpoczynała się o godz.800, a kończyła około godz.900) , pytał kto, co zapamiętał z porannej pobudki. Szczęśliwiec, który zapamiętał jakikolwiek cytat otrzymywał batonika (przeważnie "Grześka").

Na początku obozu nie sprzyjała nam pogoda, jednak w drugim tygodniu  polepszyła się, aczkolwiek nie do końca. Podobnie jak w zeszłym roku tak i w tym nasze namioty zostały zalane, aż do tego stopnia, że konieczne było wylewanie wody oraz okopanie namiotów. Niezbędne też okazało się kopanie dołów na środku obozu, w czym bardzo pomocni okazali się nasi starsi koledzy.

Szybko jednak zapomnieliśmy o naszych troskach i kłopotach, gdy nastały ciepłe dni. Wtedy dopiero poczuliśmy, że jesteśmy nad morzem. Rozpoczęły się długotrwałe kąpiele w morzu i również niekrótkie leniuchowanie na rozgrzanym piasku. Pobyt na plaży dodatkowo został urozmaicony konkursem na rzeźbę z piasku. Wielu uczestników obozu wykazało się talentem plastycznym budując mnóstwo ciekawych rzeźb.

Niemałym powodzeniem cieszyły się także wyprawy do miasta, skąd każdy wracał z pustym portfelem. Jednak nie to stanowiło największą atrakcję, ponieważ każdy z niecierpliwością oczekiwał tak upragnionego wyjazdu do "Heide-Parku"- najpopularniejszego wesołego miasteczka w Niemczech. Z uwagi na to że, nasz obóz liczył ok. 140 osób, zostaliśmy podzieleni na 3 grupy, które po kolei miały wyruszyć do "Heide-Parku". Tak więc kiedy przyszła kolej na moją grupę, podskakiwałam z radości, ponieważ rzadko zdarza się okazja, żeby przeżyć taką przygodę.

Po dosyć ciężkiej podróży oraz drobnym posiłku znaleźliśmy się przed wejściem do wesołego miasteczka. Od tej pory rozpoczęła się niezapomniana przygoda. Niemal natychmiast wraz z koleżankami ruszyłam w kierunku największej na świecie ósemkowej, drewnianej kolejce górskiej, która pędziła z prędkością 120km/h i zjeżdżała w dół z wysokości 60m. Nie ominęłam  też przejażdżki na rozmaitych zjeżdżalniach wodnych oraz szalonych karuzelach. Krótko mówiąc pobyt w "Heide-Parku" dostarczył wspaniałych przeżyć, które  na długo pozostaną w naszej pamięci.

Chociaż po powrocie do Międzywodzia wszyscy tęsknili za wesołym miasteczkiem, to i tak po niedługim czasie każdy z powrotem zagłębił się w rodzinnej atmosferze panującej na obozie. Nastrój ten szczególnie udzielał się wszystkim podczas modlitw wieczornych, które kończyły się wspólnym śpiewaniem, przy akompaniamencie gitary.

Oprócz codziennych wypraw nad morze i do miasta, pobyt w Międzywodziu to również  niezapomniany chrzest "kotów", festiwal piosenki religijnej, mecze piłkarskie oraz liczne konkursy m.in. czystości. Dodam jeszcze, że przez krótki czas w naszym obozie gościli: biskup Jabłoński z Łodzi oraz kapłani z Leszna i Woli Cyrusowej.  

Dni mijały nadzwyczaj prędko, a koniec obozu zbliżał się wielkimi krokami. Aż wreszcie nadszedł dzień wyjazdu, w którym musieliśmy się pożegnać. Każdemu towarzyszył  ponury nastrój, jednak pocieszała nas myśl, że spotkamy się za rok lub ....wcześniej - na spotkaniach poobozowych. Mam nadzieję, że rzeczywiście tak będzie...

                                                                               Ania

Ognisko [powiększ 15kB]

 

Przed ogniskiem [powiększ 16kB]

 

"Chrzest obozowy" [powiększ 21kB]

 

"Chrzest obozowy" [powiększ 19kB]

 

Poranna Msza św. [powiększ 23kB]

 

Dzieci i młodzież podczas nabożeństwa [powiększ 28kB]

 

 

 

"Zobaczcie jaką miłością..."  

pobierz [mp3] 1,1MB

 

 

Kapłan Grzegorz Kawalerem Orderu Uśmiechu

Międzywodzie 2001

powrót